
Zdjęcie z portalu http://info.wiara.pl
Był okres w moim życiu, w którym gorąco modliłam się o dobrego i mądrego spowiednika, który mógłby zostać również moim kierownikiem duchowym. Zawsze wydawało mi się, że spowiedź u różnych kapłanów, zwłaszcza stojąc w kolejce przed Wielkanocą czy Bożym Narodzeniem, nie jest do końca satysfakcjonująca, gdyż miałam wrażenie, że kapłan traktuje mnie jako kolejnego w długiej kolejce penitenta, któremu wypowie słowa rozgrzeszenia, powie niby coś mądrego, a zarazem zachęcającego, potem „puk-puk” i następny. Jakoś nigdy nie trafiały do mnie te słowa pouczenia, bo spowiednik nie miał punktu odniesienia, przecież nie opowiada się w konfesjonale całego swojego życia, a tłumaczenie każdemu z osobna swoich życiowych i duchowych problemów nie jest przyjemne i nie należy do łatwych. To nie znaczy, że kapłan jako spowiednik jest zły, lecz fakt, że przychodzi do niego mnóstwo osób sprawia, że presja „by spowiadać się jak najszybciej” i niecierpliwa atmosfera pozostałych ludzi stojących za mną, wpływają bardzo negatywnie na sam odbiór tego – przecież zbawczego – sakramentu.
„Przypadkiem” (w cudzysłowie, gdyż Duch Święty nie lubi, gdy nazywa się Go przypadkiem) poznałam wspaniałego księdza, a zarazem – dla mnie – idealnego spowiednika i kierownika duchowego. Był to owoc wielu miesięcy modlitw, więc tym bardziej się z tego cieszyłam. Jako, że od dłuższego czasu miałam problemy ze spowiedzią (paraliżujący strach, uważanie jej za wielki bezsens) to było sporo problemów, by na nowo się do tego przekonać i zacząć mówić. Udało się. Jednak wiadomo, że spowiedź to często początek walki. Nie tylko z samym sobą, ale również ze złym, który mąci za każdym razem, gdy staramy się zrobić coś dobrego. Wiadomo również, że samemu trudno walczyć, dlatego idealnym oparciem i pomocą stał się ów kapłan. Zaczął walczyć ze mną, pomagać, modlić się ze mną i za mnie.
Odbudowywanie własnej wartości i odnajdywanie się na nowo w wielu sytuacjach związanych z wiarą trwało bardzo długo. Było wiele chwil kryzysu i słów „nie, nie dam rady”. Jednak za każdym razem był ten bodziec, który popychał mnie do dalszej walki. Zaczęła znów funkcjonować modlitwa, która stała się czymś naprawdę ważnym i potrzebnym. Zmieniło się moje podejście do ludzi, zaczęłam się częściej uśmiechać i mieć więcej sił na walkę z przeciwnościami i problemami. Przyszły i trudne momenty, bo wiadomo, że nie jest bez przerwy dobrze i kolorowo. Zaczęły się trudności we współpracy ze spowiednikiem, więc podjęłam stałą adopcję w Dziele Duchowej Adopcji Kapłanów w jego intencji. Na początku nie przynosiło to żadnych efektów, więc doszłam do wniosku, że to bez sensu. Po kilku dniach wpadł mi „przypadkiem” w ręce cytat księdza Jana Twardowskiego idealnie odnoszący się do sytuacji, w której się znajdowałam. „Wierzyć to znaczy ufać kiedy cudów nie ma”. Wznowiłam modlitwę. Przecież wytrwała modlitwa przynosi owoc obfity. Udało się. Oczywiście minęło sporo łez, ale ważny był efekt końcowy.
Słyszałam wiele głosów, że ludzie zazdroszczą mi takiego kierownika duchowego. Księdza, który stara się i walczy. Walczy nawet wtedy, gdy ja nie mam sił i chęci na walkę. Jaka jest na to rada? Modlitwa. To dzięki niej stanął na mojej drodze tak wspaniały kapłan. Mówią, że mamy takich kapłanów jakich sobie wymodlimy. Wymodliłam sobie dobrego spowiednika i kierownika duchowego. Więc jeśli poszukujesz takiej osoby, drogi Czytelniku, to zachęcam Cię do modlitwy w tej intencji. Pamiętaj, że modlitwa ma przeogromną siłę. I nie warto się poddawać.
Z modlitwą za wszystkich poszukujących swojego spowiednika i kierownika duchowego.
Małgorzata