„Oto siewca wyszedł siać.” (Mt 13, 3)

Prawdopodobnie mnóstwo ksiąg zostało już napisanych na ten temat, a nie przeczytałam nawet jednej setnej… Mało tego, prawdopodobieństwo, że powiem coś nowego jest bliskie zera, może wręcz zerowe. Kompletnie mi to nie przeszkadza, bo Prawda jest jedna i niezmienna. I ma „imię ponad wszelkie inne imię” – Jezus. Ale zawsze jest coś „nowego” w tym, co się pisze czy czyta – dla kogoś. Jak nie w tej chwili, to może w przyszłej. I dlatego warto zarówno pisać jak i czytać. Tylko Bóg wie wszystko o wszystkim, my nie.

A napisać chciałam dzisiaj o siewcy z dzisiejszej Ewangelii. Konkretnie o jednym, malutkim fragmencie, bez tłumaczenia czym są te różne miejsca, na które siewca posiał ziarno, ponieważ sam Pan Jezus tłumaczy to dość jasno. Skupię się tylko na moment na glebie urodzajnej i żyznej, takiej która wydaje obfity plon.

Co sprawia, że niektóre dusze są zobrazowane jako miejsca skaliste, inne cierniste, a jeszcze inne przypominają zwykłą drogę? W dużej mierze jest to odzwierciedlenie naszego życia do momentu, w którym ziarno padło po raz pierwszy. To w jaki sposób żyjemy, kim się otaczamy, co czytamy, czego i kogo słuchamy, a także (na co już wpływu nie mamy), jak zostaliśmy wychowani. Nie pomijam osobowości jako takiej, charakteru, temperamentu czy upodobań, ale z obserwacji, oraz własnego doświadczenia, wiem, że te ostatnie mogą ulec zmianie jeśli nastąpiła jakaś istotna zmiana w tej pierwszej kategorii – inne otoczenie, inna lektura, inne autorytety i oczywiście nawrócenie.

Właśnie te zmiany, czasem będące efektem jakichś ważnych dla nas wydarzeń, powodują, że następuje jakościowa zmiana podłoża, na jakie pada ziarno. Znam historie, gdzie nawrócenie trwało latami, a ziarno było zasiewane regularnie przez dekady, nim ktoś finalnie się nawrócił i został szczęśliwym katolikiem. Czyli gleba podlega zmianom! Nie można o kimś od razu założyć, że to grunt skalisty i szans tam nie ma na nawrócenie. Albo że zagłuszone cierniami, bo ktoś jest tak światowy, że szkoda gadać… Nie tak jest. Z pomocą przychodzi pierwsze czytanie:

„Tak mówi Pan Bóg:
«Podobnie jak ulewa i śnieg spadają z nieba i tam nie powracają, dopóki nie nawodnią ziemi, nie użyźnią jej i nie zapewnią urodzaju, tak iż wydaje nasienie dla siewcy i chleb dla jedzącego, tak słowo, które wychodzi z ust moich, nie wraca do Mnie bezowocne, zanim wpierw nie dokona tego, co chciałem, i nie spełni pomyślnie swego posłannictwa».” (Iz 55, 10-11)

Co by było z tą urodzajną i żyzną glebą, gdyby nikt o nią wcześniej nie zadbał? Czym są ulewa, czym śnieg, że zapewniają urodzaj? A tym bardziej Słowo Boże, które nie wraca do Ojca bezowocnie? Deszcz i śnieg nawadniają, bez tego wszelkie ziarno, wszelka roślina by wyschły (tam gdzie nikt sztucznie nie podlewa). Podobnie działa Słowo Boże w duszach – nawadnia, uzdatnia oraz odżywia glebę, by mogło przyjąć ziarno.

Nie tylko napawa mnie to optymizmem – daje nadzieję w tych trudnych przypadkach, gdzie zdaje się, że „jednym uchem wlatuje, drugim wylatuje” – ale też pokazuje nam co my sami możemy zrobić… A mianowicie, możemy uprawiać ziemię! Pielęgnować nasz ogród! Zapewne nie jest żadnym przypadkiem, że Pan Jezus tak często posługuje się metaforą uprawy roli, ogrodnictwem, winobraniem itp. Przemawiał bowiem, do ludzi, którzy z tego żyli. A i dzisiaj są tacy, którzy się tym zajmują. Ale jakże wielu zna już warzywa tylko z półki sklepowej, naturę z filmu, parku, wakacji, ale nie na co dzień. Mało kto wyciąga wnioski z jej obserwacji (poza niesłychanie popularnym zamieszaniem zwanym „globalnym ociepleniem” czy „zmianą klimatu” – nie negując ich, i nie afirmując, zwracam uwagę, na to, że przyroda, czy uprawa roli to ogromne bogactwo metafor życia duchowego).

Jeśli chodzi o nasz własny ogród, to naprawdę nic nowego nie napiszę – modlitwa, sakramenty, Adoracja, życie z Bogiem, lektura Pisma Św., lektura duchowa. To wszystko sprawia, że nasz ogród jest coraz piękniejszy, a ziemia w nim coraz bardziej urodzajna i plon obfitszy. A i ludzie bardziej się interesują, co my takiego robimy, że jesteśmy tacy pełni pokoju, radości, cichego szczęścia. Też by tak chcieli, bo kto by nie chciał? Jednak jeśli ktoś widzi, że u nas głównie chwasty rosną, to raczej porad ogrodniczych od nas słuchać nie będzie…

Co do chwastów – tak, trzeba plenić, wyrywać z korzeniem – to nasze wady, słabości, niedoskonałości. U jednych dominuje perz, u innych oset, albo inne zielsko, a niektórzy sami sobie nasadzili czegoś, czego potem trudno się pozbyć (tzw. inwazyjne gatunki), a system korzeniowy mają taki, że trzeba się nieźle namęczyć, żeby się tego pozbyć. I jak szybko odrasta, jak się gdzieś jakiś kawałek żywy zostawi…! To samo z walką z samym sobą, z własnymi przywarami.

Ale jak pomóc innym, co zrobić by ziarno, które siewca zasiewa padało na bardziej podatny grunt? Są dwa sposoby, stare jak świat, jak to się mówi – dobry przykład i dobre słowo (rada, instrukcja itp.) Tam gdzie ktoś przynajmniej chce słuchać. Są jednakże i tacy co absolutnie słuchać nie chcą – a wtedy pozostaje „szturm do Nieba”: modlitwa. Tak nawadniamy, tak sprawiamy, że ziemia staje się choć trochę bardziej przyjazna dla ziarna. Nie możemy iść i wyrwać komuś jego chwastów – tak się nie da (chyba, że z własnymi dziećmi), nie możemy też zrzucić na czyjąś ziemię kompostu, bo to powstaje (w moim rozumieniu tej kwestii tutaj), przez podjęcie samemu pracy we własnym ogrodzie czy na roli – przez osobę zainteresowaną. Tutaj mowa jest o takiej, co nic nie robi: ziemia leży odłogiem; albo gorzej, ktoś jest ciągle w drodze, w pogoni za „szczęściem” kompletnie złudnym – bogactwo, zaszczyty, władza… Naprawdę, to jest robota dla Ducha Świętego – my się modlimy, ale można więcej, można! Możemy pościć w intencji danej osoby, można ofiarować cierpienie, złączone z Męką naszego Pana Jezusa Chrystusa – a wtedy Bóg działa z mocą na taką glebę: może przyjść ulewa, a może trzęsienie ziemi potrzebne, by skała się otworzyła. A może ten ktoś zejdzie z szerokiego wygodnego traktu, co prowadzi tylko w dół, siądzie na poboczu i się zastanowi?

Opis ewangeliczny jest jasny, ale nie dzieli ludzi na kategorie nieodwołanie, w tym sensie, że ktoś już raz na zawsze jest pewnym rodzajem gleby – bo po co inaczej mielibyśmy modlić się za innych, zwłaszcza o nawrócenia?

Jest jeszcze jedna interesująca kwestia – kiedy modlimy się za kapłanów, zakładamy, że są naprawdę wierzącymi katolikami, że na wiarę jako taką nie potrzebują się nawracać, nie zapominajmy, że po pierwsze nawracanie się do Boga trwa całe życia, a po drugie plon może być trzydziestokrotny, albo sześćdziesięciokrotny, ale może i być stukrotny! Może więc też i tak być, że nasze modlitwy sprawiają, że ziarno w wypadku naszych kapłanów wyda obfitszy plon, a jaka to wielka korzyść dla całego Kościoła!

Módlmy się więc, by zarówno nasz jak i kapłanów plon był stukrotny – ad maiorem Dei Gloriam.

Anna Garbaczewska

This entry was posted by Anna.

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.